czwartek, 27 grudnia 2012

Uroczy!


Tak nazwała ten film moja znajoma i myślę, że to jedno z najbardziej adekwatnych określeń! "Artysta" jest magiczny, bo przenosi nas w czasie do epoki kina niemego. Michael Hazanavicius pokusił się dzisiaj o zrobienie filmu tak jak się je kręciło kilkadziesiąt lat temu. Fabuła bardzo prosta. Amant kina niemego, odnoszący sukcesy, pewny siebie aktor, nagle napotyka na swojej drodze problem w postaci dźwięku. Nikt nie chce go już oglądać na ekranie. Nikt nie ma ochoty na ciszę, kiedy na ekranie zaczyna kipieć głosem, śpiewem, skrzypieniem podłogi. Oczywiście, w tych trudnych dla Valentina chwilach, nie zapomina o nim zakochana po uszy Peppy Miller. Młoda aktorka, której kiedyś okazał pomoc, a która teraz pnie się po szczeblach kariery kina dźwiękowego. Role się odwróciły itd. Przecież nie zdradzę całej fabuły.



Nad filmem rozpływali się chyba tylko i wyłącznie recenzenci, bo nie spotkałam nikogo wśród znajomych, kto obejrzałby go w kinie i był równie zachwycony! Czy zasłużył na Oscara? Moim zdaniem, takiego szału nie ma. Film jest niemy i trwa prawie dwie godziny. Oglądałam go późno i nie zasnęłam. Również uważam, że są uroczy: film i para głównych bohaterów. Reżyser trochę ryzykował porywając się na 'starocie'. Często zastanawiam się co kieruje członkami Akademii, kiedy decydują się przyznać Oscara temu czy tamtemu filmowi/aktorowi. Do dzisiaj nie mogę przeboleć, że za rolę w "Godzinach" nagrodę dostała Nicole Kidman, a nie Julianne Moore! No cóż! Może w przypadku "Artysty" zadziałał sentyment do starego kina, tęsknota za czasami kiedy najważniejszą osobą był producent, a nie reżyser i kiedy aktorzy urastali do rangi półbogów. Może...cholera ich tam wie.
Mnie film się podobał, ale nie tak, żeby szybko obejrzeć go raz jeszcze! Amen

zdjęcia: interia.pl, która podobno ma je od dystrybutora :)

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Giulietta Masina ...

jest wspaniała! Na pewno kojarzycie te duże oczy małej istotki z "La Strady". Wczoraj zobaczyłam "Noce Cabirii" Felliniego. Jestem zachwycona Giuliettą. Potrafiła z siebie wykrzesać skrajne emocje i wszystko maluje się na jej twarzy. Jej Cabiria jest impulsywna, zadziorna, roześmiana, silna, samodzielna, smutna, samotna, przestraszona, delikatna i krucha! Przepięknie zagrane. Tak samo jak podczas oglądania filmów Almodovara, zastanawiałam się skąd Fellini brał takich aktorów? Jaki czas, tacy artyści? Pewnie tak. Kilkadziesiąt lat temu może nie zrobiliby na mnie wrażenia. Te twarze! Franca Marzi jako Wanda - przyjaciółka Cabirii. Przecież to chodząca Afrodyta. Kobieta, za którą i dzisiaj mężczyźni oglądaliby się na ulicy. Przepiękna twarz i ciało.

Cabiria (Maria) jest prostytutką mieszkającą na przedmieściach Rzymu. Jest właścicielką jednopokojowego domku, z czego czuje się wyjątkowo dumna. Akurat zostawił ją mężczyzna, którego prawdopodobnie kochała, a już na pewno lubiła na tyle, żeby go utrzymywać i zaopatrywać w jedwabne koszule. Akcja nie jest skomplikowana i możemy się domyślać, że mała bohaterka, uprawiająca najstarszy zawód świata, w głębi serca marzy o tym, żeby ktoś ją pokochał i dał to zwykłe, codzienne, proste życie. Pewnego dnia pojawia się mężczyzna, który o nic nie pyta, za to mówi ładnym językiem, że kocha. No i jak to bywa w takich przypadkach, Cabiria - nie od razu - ale jednak traci rozsądek.

Kupiłam ten film już jakiś czas temu. Wczoraj wyjęłam płytę z odtwarzacza i kiedy chowałam ją do pudełka przyglądnęłam się okładce. I co? Jak się już przyjrzałam, to okazało się, że blondynka na okładce, to nie Cabiria! Ktoś umieścił tam aktorkę, która w filmie pojawia się może na 2 minuty! L. stwierdził, że na okładce ląduje ta, która bardziej seksowna! Liczy się sprzedaż. A ja myślę, że najzwyczajniej w świecie osoba, która miała zająć się okładką umieściła na niej aktorkę, którą pomyliła z główną bohaterką, bo wyglądem odpowiadała bohaterce z opisu fabuły! Sama pamiętam jak podczas odbywania stażu w instytucji filmowej dostałam zadanie bojowe. Miałam zobaczyć "Pokój saren" Majewskiego, żeby sprawdzić czy kadr umieszczony na okładce i płycie ma się sensownie w stosunku do zawartości płyty. Innymi słowy: miałam sprawdzić czy to się kupy dupy trzyma! Podobno byłam jedyną osobą w tej instytucji, która obejrzała ten film w całości!
Biedna Cabiria! To trochę tak, jakby na okładce filmu "E.T." umieścić wyłącznie zdjęcie jednego z kolegów Elliotta!

niedziela, 28 października 2012


Bond. James Bond!




Jestem po premierze "Skyfall"! Czekałam z radością na przygody agenta 007, bo dwa wcześniejsze filmy bardzo mi się podobały. Tym razem również się nie zawiodłam. Mało powiedziane! Jestem zachwycona 'nowym Bondem'. Dawno nie widziałam tak dobrze zrobionego kina akcji. Oczywiście, była też "Dziewczyna z tatuażem'! Trzymający w napięciu film, czego po Fincherze można się było spodziewać. Wiadomo jednak, że szwedzka adaptacja tej książki podobała mi się bardziej, w związku z czym „Dziewczyna z tatuażem” mnie odrobinę rozczarowała.


Ale „Skyfall” proszę państwa wprawił mnie w zdumienie! Nie spodziewałam się takiej reakcji idąc do kina. Jedyne co mogłam przewidzieć, to dobra zabawa, a skończyło się na zachwycie! Czy muszę wspominać o świetnie zrealizowanych scenach pościgów i pojedynków? Pod względem wizualnym scena pojedynku w szanghajskim wieżowcu była jedną z najładniejszych, na jakie przyszło mi patrzeć.



Mendes igra sobie dowcipnie z bondowską klasyką i historią. Robi to jednak z dużym wyczuciem, dzięki czemu unika śmieszności. Poczucie humoru jest na wystarczającym poziomie, żeby bawić publiczność, ale nie wprowadzać jej w zażenowanie. Oczywiście, że sceny pościgów bardzo często przeczą jakimkolwiek prawom, ale konwencja nam na to pozwala. Trzeba tylko znać umiar i Sam Mendes zdecydowanie wie, jak daleko może się posunąć i w którym momencie się zatrzymać.
A sam Bond? No cóż, jako kobieta mogę nie być obiektywna w ocenie umiejętności Daniela Craiga, na szczęście również L. podziela opinię, jakoby właśnie Craig był najlepszym z Bondów. Pominę tutaj całą serię „ochów" i „achów" nad fizjonomią aktora J





W „Skyfall” czarnym charakterem jest były agent MI6 Raoul Silva. W tej roli na ekranie pojawia się Javier Bardem i w scenach z jego udziałem nie ma jaśniejszych gwiazd niż on sam! Wspaniała rola niezrównoważonego psychicznie byłego agenta. Gdyby nie był szalony, z pewnością byłby uroczy! To najbarwniejsza postać w tej części, czego z pewnością nie można powiedzieć o ‘dziewczynie Bonda’. Severine jest ładna, a nawet prześliczna, ale scenariusz nie przewidywał dla niej wielu kwestii do wypowiedzenia. Pojawia się na chwilę i znika. Ze zdjęć z filmu, które znalazłam na filmwebie wnoszę, że jej rola została trochę przycięta i pewne sceny ostatecznie nie trafiły do filmu. W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo przecież takie sytuacje w postprodukcji są na porządku dziennym.



Znajdziemy w tej części wiele odniesień do bondowskiej klasyki i to jest przyjemne – tropienie na ekranie śladów z bogatej historii agenta 007. Zresztą „Skyfall” wygląda jak hołd dla całej serii. Trzeba było słyszeć te westchnienia zachwytu, gdy na ekranie pojawia się Aston Martin DB5. Bezcenne J
Cóż więcej mogę napisać? Jestem naprawdę i szczerze zachwycona. A piosenka „Skyfall” autorstwa Adele i Epwortha w wykonaniu tej pierwszej jest pewniakiem przyszłorocznych Oscarów! Daję sobie rękę uciąć!

Sowa. Marta Sowa


zdjęcia: filmofilia.com



wtorek, 9 października 2012

SKYFALL

Wszyscy już na pewno słyszeli, ale ja ostatnio zaniedbałam bloga, więc nadrabiam. Nowa piosenka do Bonda w wykonaniu Adele. Lepiej być nie mogło. Wyszło klasycznie i pięknie, chociaż nie jest to coś co mogłoby się stać 'kultowym'.


piątek, 31 sierpnia 2012


Rzymskie wakacje Woody’ego Allena.

Zwykle zwiastun filmu, to zbiór najlepszych, najśmieszniejszych, najstraszniejszych i najbardziej efektownych scen. Na pewno nie jest miarą filmu, bo bardzo często później okazuje się, że zwiastun był dużo lepszy niż sam film. Oczywiście są przypadki, kiedy to film bywa dużo lepszy J
Woody Allen jest jednym z moich ukochanych reżyserów. Ostatnio jego filmy wykazują raczej spadek formy. Tak tak, nie uważam by był to spadek intelektualnej formy  reżysera. Wśród ‘nowych’ filmów ujęły mnie dwa „Wszystko gra”, który uważam za arcydzieło i „Co nas kręci, co nas podnieca”, bo był zabawny w starym stylu. L. zdradził mi, że podobno ten scenariusz został  wyciągnięty z czeluści szafy Allena i dlatego jest dobry, bo JEST stary. Być może to prawda.
„Zakochani w Rzymie”, to chyba pierwszy film z koszmarnym zwiastunem, z którego nic nie wynika i na dodatek jest za długi! Jeżeli zapowiedź filmu jest nudna, to czego można spodziewać się po całości? Dokładnie tego samego. Dobrze, że na nic więcej się nie nastawiałam. Pięknie sfilmowany Rzym – tego akurat po Allenie można się spodziewać. Przecież on ma wrodzony i wielki talent do portretowania, nie tylko miast.
Mnogość wątków i jakość opowiadanych historii jest marna. Zbiór anegdotek połączonych scenerią miasta, tyle. Ale nawet w tej miałkości znalazłam coś co zawsze mnie cieszy w filmach małego nowojorczyka. Kilka aktorskich perełek, przepięknie zagranych małych ról, które mogłyby być wielkim sukcesem gdyby poświęcić im więcej czasu i taśmy.
„Vicky, Christina, Barcelona” podobało mi się tylko z jednego powodu: Penelopy Cruz. W „Zakochanych w Rzymie” z przyjemnością ogląda się ją na ekranie w roli ekskluzywnej prostytutki Anny. Boska Penelope, to aktorka na którą nie tylko przyjemnie jest popatrzeć, ale i jej gra mnie zachwyca. Jest dowcipna, zmysłowa i pięknie naturalna. Za każdym razem kiedy pojawiała się na ekranie było naprawdę zabawnie.


Roberto Benigni był świetny. On również ma w sobie tę naturalność, która kiedyś tak często pojawiała się u Allena i była właściwie cechą charakterystyczną jego filmów. Poza tym fizjonomia Benigniego jest gwarantem dobrej zabawy. J Jego rola prostaczka i głowy rodziny, który z dnia na dzień staje się celebrytą, to temat na oddzielny film. W tym wątku na uwagę zasługuje również malutka rólka jego żony. Jest w tej aktorce coś co przypomina mi Veronicę Forque – aktorkę Almodovara, tę która zagrała główną rolę w „Kice”.  Niech będzie to czwarta perełka filmu. To bardzo mała rólka, ale ujęła mnie za serce. Skąd on bierze takich aktorów?



Trzecią postacią, dla której warto zobaczyć ten film jest sam Allen. Tak rzadko pojawia się teraz w swoich filmach i nie są w stanie zastąpić go aktorzy będący jego alter ego. To prawdziwa przyjemność podziwiać dobrze nam znanego jąkającego się i neurotycznego bohatera. To zawsze będzie mnie bawiło, niezależnie od jakości filmu. Ostatecznie w ciągu 112 minut pada kilka haseł, które rozśmieszają i przypominają dlaczego warto ‘chodzić’ na Allena. Jego poczucie humoru jest jedną z nielicznych rzeczy na świecie, która naprawdę potrafi mnie rozbawić. To zawsze będzie przemawiało na korzyść Allena. W weekend postanowiłam odświeżyć wspomnienia i zobaczyć „Złote czasy radia” i „Strzały na Broadway’u”. To moje nowe i nowsze nabytki!
Gdybym miała oceniać ten film w skali od 1 do 10, dałabym mu 3! 

zdjęcia: dziennik.pl

niedziela, 26 sierpnia 2012

Czas najwyższy...

na kilka słów o Batmanie, którego obejrzałam już tak dawno, że zaczynam zapominać. Po duecie Nolan-Bale spodziewałam się dobrych rzeczy i byłam spokojna o to co zobaczę na ekranie. "Mroczny Rycerz" i fantastyczny Joker pozwolili mi nie liczyć na nic więcej. Nawet nie oczekiwałam, że Bane będzie starał się dorównać czarnemu charakterowi z poprzedniej części. Być może właśnie dlatego się nie rozczarowałam - wiedziałam czego się spodziewać.
Historia zaczyna się 8 lat po wydarzeniach z „Mrocznego Rycerza”. Bruce Wayne ukrywa się w swojej willi i kontaktuje ze światem przez wiernego Alfreda. Gotham już nie potrzebuje bohatera i wybawcy, bo stało się bezpiecznym miastem. Co dobre wiecznie trwać nie może, więc szereg dziwnych wydarzeń sugeruje, że niebawem z mroku znowu coś się wykluje i miasto ponownie stanie w obliczu zagrożenia. To oczywiście wykurza naszego bohatera z jego kryjówki i każe mu przywdziać na powrót maskę Batmana. To byłby skrótowy opis fabuły. 


Myślę, że tym razem Nolan trochę przekombinował. Namnożył wątków i wymyślił tak cudacznie absurdalne historyjki, że momentami  tylko się złapać za głowę pytając „Panie jak to? Przecież to się zupełnie kupy nie trzyma”. Historia trochę się rozłazi na szwach i śmieszy. W Batmanie nic się nie zmienia. Bruce Wayne jest trochę egocentryczny, a na dodatek kojarzy mi się z naszym Konradem, co to chciał mesjanizm uprawiać. Nie wiem czy jest postacią tak bardzo godną uwagi w  tej części. Właściwie, to postrzegam go jako bohatera stojącego trochę z boku, żeby zrobić miejsce innym.
Bardzo wzruszył mnie Alfred. Michael Cain pięknie go zagrał i te kilka scen z jego udziałem było prawdziwą przyjemnością. Jestem również fanką komisarza Gordona w wykonaniu Garry’ego Oldmana. Jest idealny do tej roli, jak żywcem z komiksu wyjęty, taki brudny, niewyprasowany trochę chaotyczny i uroczy :)






Obawiałam się o Kobietę Kota, bo to moja ulubiona postać. Michelle Pfeiffer, która wcieliła się w tę bohaterkę w „Powrocie Batmana”, zrobiła to świetnie i jest niedoścignionym wzorem. Później widziałam co z Kobierty Kota zrobiła Halle Berry w samodzielnej opowieści o tej bohaterce i akurat ten film usilnie staram się wyprzeć z pamięci. Bałam się, że i tutaj Selina Kyle będzie wyglądała jak syntetyczne straszydło, alei ku mojej wielkiej radości tak się nie stało! Anne Hathaway jest wspaniałą Kobietą Kotem. Potrafi w jednej sekundzie z sierotki stać się bardzo zaradną i seksowną złodziejką. Jest fantastyczna, wspaniale się ruszą i uwodzi głosem. Ufff, co za ulga. Panowie możecie nacieszyć się jej widokiem, zgrabną sylwetką bujającą się na niebotycznie wysokich, metalowych szpilkach!



Bane’owi nie poświęcę wiele miejsca. Właściwie nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, jest mi zupełnie obojętny. Maska zasłania mu twarz przez co odbiera  możliwość grania mimiką. Moduluje również jego głos i miałam wrażenie, że to nie on się odzywa, ale ktoś kto stoi obok i na dodatek w jakiejś głębokiej szafie. Głos i mimika, czyli wszystko co było tak wielkim atutem Jokera zagranego przez Ledgera , w przypadku Bane’a zupełnie nie działa. Nie tylko z tego powodu Gotham nie jest już takie mroczne!


Mimo wszystko dobrze zobaczyć kolejny kawałek filmowej legendy na dużym ekranie. Wspaniałe zdjęcia i sceny pościgów, powalająca scena na stadionie miejskim i dobre aktorstwo, to właśnie to co w takim kinie sprawia przyjemność!!

zdjęcia: www.thedarkknightrises.com

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Czekam ...

może DZISIAJ uda mi się w końcu zobaczyć Batmana! Byłoby wspaniale, bo ta wielka zaległość ciąży mi i mnie smuci. Powoli kończy się sezon na ogórki i coraz fajniejsze premiery pojawiają się na kinowych afiszach. "Bez wstydu" i "Yuma", to dwa polskie tytuły, które bardzo chciałabym zobaczyć. No i oczywiście nowy Bond! Poniżej zwiastun "Skyfall".


środa, 8 sierpnia 2012

WSYTD

A propos Fassbendera i jego ostatnich filmów! Wklejam dzisiaj link do fragmentu ze "Wstydu". To jedna z najpiękniejszych scen filmowych jakie widziałam. Minimalny montaż, zbliżenie i prawie 5 minut historii opowiedzianej wyłącznie głosem i mimiką. Ryzykowne w dzisiejszym kinie, które przyzwyczaja nas do efekciarskiego montażu. Oczywiście w kontekście całego filmu wypada inaczej, ale sądzę, że i tak może się spodobać. Wspaniała Carey Mulligan!





sobota, 4 sierpnia 2012

"Pikanie, usterki, formy życia! KURWA"

Pozwólcie, że w tytule posta o "Prometeuszu" zacytuję jednego z bohaterów lekko zdenerwowanego i przestraszonego wizją pozostania w "obcym" miejscu na noc! Trudno mu się dziwić. Nie od dziś wiemy, że złotousty gagatek który na początku odłącza się od grupy ginie pierwszy. Ten niestety nie miał naszej wiedzy!


Czekałam na tę premierę z niecierpliwością i nadzieją - no i się rozczarowałam. Niestety w niczym nie przypomina to "Ósmego pasażera Nostromo". Szkoda. Skąd u twórcy tego wspaniałego horroru science fiction i rewelacyjnego "Łowcy androidów" taki patos? Ja rozumiem, że to się sprawdza u Camerona, ale tutaj mdło się robi od tych mów pożegnalnych i moralizatorskich.
Jeżeli Scott myślał, że zaskoczy nas historią z córką Wylanda, to się pomylił. Wszystko było jak na dłoni, przewidywalne, czytelne i miałkie. Nawet akcja nie robiła na mnie specjalnego wrażenia, bo właściwie jej nie było. W kinie byłam wczoraj, a właściwie tego nie pamiętam. To znaczy, że nie zrobiło na mnie wrażenia. Warte uwagi są trzy rzeczy, a właściwie osoby. Po pierwsze przepiękne zdjęcia Dariusza Wolskiego (Piraci z Karaibów, Alicja w Krainie Czarów). Pierwsze sceny filmu robią wrażenie i dobrze wypadają w 3D. Musiałam oglądać film właśnie w trójwymiarze i nie podziałało to na jego korzyść. 3D mnie nie ekscytuje. Zupełnie nie robi to na mnie wrażenia, a jedynie irytuje.
Drugą godną uwagi osobą jest Noomi Rapace. Może nie jestem obiektywna, bo wpadłam w uwielbienie tej szwedki po obejrzeniu sagi "Millennium", ale ona jest rewelacyjna. Aktorom bardzo trudno jest pozbyć się etykietki, która przylgnęła do nich na początku. Robert Pattinson (naprawdę długo byłam przekonana, że nazywa się Pattison) ma problem z wampirem. Dużo wody upłynie nim przestanie być postrzegany przez pryzmat Edwarda Cullena - bohatera "Zmierzchu". Szkopuł leży również w samej grze aktorskiej. Albo się potrafi grać, albo nie -wtedy jest się "drewnem" jak ładnie o takich przypadkach mówi L. Patrząc na Noomi ani razu nie pomyślałam o Lisbeth Salander, której jestem wielką fanką. 




Rapace wbrew temu co dzieje się na ekranie nie ma siły Ellen Ripley (na marginesie: w momencie zawiązania akcji Ripley dopiero przychodzi na Świat), ale ma jej determinację. Dr Shaw jest delikatna, być może ta różnica leży w powierzchowności aktorek, ale kto zobaczy "Prometeusza" przyzna też, że Shaw została stworzona na podobieństwo Ripley, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało :) Różnica pomiędzy nimi jest taka, że Elizabeth Shaw podąża śladem Inżynierów, chociaż ich poszukiwanie przywiodło ją w tak odrażające miejsce i zniszczyło życie. Ellen Ripley w każdej sytuacji najchętniej wróciłaby do domu. Trudno jej się jednak dziwić, w końcu spotykała obcego tak często, że "niczego innego nie pamiętała". Dr Shaw nie była nawet świadoma jakiej istocie dała życie.



Michael Fassbender - android idealny. Jego życie na uśpionym statku, to chyba jeden z najsympatyczniejszych fragmentów filmu. Ostatnio dużo Fassbendera w kinie. I dobrze. Widziałam go ostatnio w trzech różnych filmach i w każdym mi się podobał. Nie mogę pominąć faktu, że przyjemnie na niego popatrzeć :)
W "Prometeuszu" brakuje tego strachu, który wywołuje w widzu "8 pasażer Nostromo". Niewiadomej, która budzi w widzu przerażenie. Za dużo tutaj dosłowności i wszystko wykłada się od razu przed widzem nie pozwalając mu na domysły. "8 pasażer" był wysmakowany, a w "Prometeuszu" to wysmakowanie zamyka się w obrazie.
Scott pyta o Początek, mówi o śmierci, którą wszyscy chcieliby odroczyć, pokazuje zło i dobro tkwiące w człowieku i chyba miało być filozoficznie, a nie było! Allenowi we "Wszystko gra" wyszło lepiej! Dużo lepiej.
Przepraszam jeżeli wyszło chaotycznie, ale jak zwykle jest późno.

zdjęcia: filmofilia.com

piątek, 20 lipca 2012

Jak nie urok, to ...


Dzisiaj miał być wielki dzień w kinie. Bilety zarezerwowane, towarzysze umówieni (i to miało być doborowe towarzystwo) i co? Psińco! W domu angina i ostry dyżur. "Prometeusz" musi poczekać.

czwartek, 19 lipca 2012


Smutna wiadomość.

Nora Ephron nie żyje! I jak to możliwe, że gdzieś o tym napisano, ale wiadomość została chyba upchnięta pomiędzy resztą ważnych, ważniejszych i nieważnych informacji. Przecież codziennie przeglądam wiadomości w internecie i niemożliwe jest, żeby mi to umknęło. Dzisiaj zaglądam do sieci i widzę przy okazji jakiegoś newsa jej nazwisko i w nawiasie, gdzie spodziewam się zobaczyć tylko jedną datę, widnieją dwie! Data urodzenia i data śmierci!
To ona napisała scenariusz i wyreżyserowała jeden z moich ukochanych filmów „Bezsenność w Seattle”. Dzięki niej tylu ludzi pokłada się ze śmiechu na samo wspomnienie Meg Ryan udającej orgazm w „Kiedy Harry poznał Sally”! Ephron napisała też książkę częściowo opartą na historii jej życia z Carlem Bernsteinem. Na podstawie książki powstał film „Zgaga” z Meryl Streep i Jackiem Nicholsonem w roli głównej. Widziałam ten film. Jest rewelacyjny. Pomijam już fakt, że oglądanie Nicholsona i Streep w kwiecie wieku na ekranie, to prawdziwa przyjemność. Ephron miała umiejętność konstruowania historii, które miały w sobie ciepło, nawet wtedy kiedy były smutne. Jej filmy są lekarstwem na podły nastrój. Ostatni nakręcony przez nią film to „Julie i Julia” o znanej kucharce Julii Child. Jej historia przeplata się z opowieścią o dziewczynie, która postanawia w ciągu roku przygotować wszystkie z 524 przepisów z książki Child. Rewelacyjna Meryl Streep w roli Child. Fajna obsada i znowu to przyjemne ciepło wylewające się z ekranu. No cóż, niczego nowego tej reżyserki już nie zobaczymy, ale zawsze miło będzie wrócić do jej ‘klasyków’.



To zawsze był film mój i mojego taty!


Według mnie klasyka!


Piękna Meryl? Według mnie śliczna.

czwartek, 5 lipca 2012

Co można w nocy gdy śpią żurawie?

tak śpiewało kiedyś SDM o ile mnie pamięć nie myli. Otóż można wiele, zwłaszcza jeżeli wcześniej zalało się maliny, czereśnie, frytki i ostrego kurczaka dwoma filiżankami kawy! Pełnia księżyca nie ułatwia zaśnięcia, więc nie będę marnowała cennych nocnych godzin na gapienie się w sufit. Pomijając niefortunny repertuar jedzeniowy, to jednak popołudnie uznaję za udane, również pod względem filmowym. Nie zdążyliśmy na "Lęk wysokości" i nie chciało nam się jechać na "Łowców Głów". Trudno, czasami bywa nawet tak, że nie chce się iść do kina, zwłaszcza, że repertuar wakacyjny to mizeria! Chciało nam się za to zaglądnąć do Saturna i wynieść stamtąd 3 filmy :) "Holiday", "Strzały na Broadwayu" i "Noce Cabirii".

"Holiday" widziałam kilka lat temu i nie do końca, a że to co widziałam bardzo mi się podobało, to postanowiłam film nabyć! Uważam, że to bardzo udana i fajnie zagrana komedia! Zwłaszcza wątek z Kate Winslet, jej hollywoodzkimi znajomymi i historią kina amerykańskiego w tle zaważył na mojej sympatii do "Holiday". Nie sądzę, żeby w końcówce mogło być coś co przekreśli większą część filmu, którą jednak widziałam, więc polecam. 



"Strzały na Broadwayu" Woody'ego Allena. Nie widziałam, ale Kochani, to jest Allen! Co tu dużo mówić? Wczesny Allen nie może być zły!



"Noce Cabirii" Felliniego wałkowaliśmy na studiach. Opowiem jak zobaczę! 


zdjęcia: filmweb.pl

środa, 27 czerwca 2012


Hej Joe!

Gdybym miała stworzyć listę moich ulubionych sekwencji filmowych, TA byłaby na pierwszym miejscu. Na fali wspomnień filmów z Audrey Hepburn zerknęłam na YouTuba i odkryłam kopalnię materiałów z jej udziałem. Jest nawet fragment rozdania Oscarów, kiedy to Audrey zdobyła statuetkę za rolę księżniczki Anny w „Rzymskich Wakacjach”. Moja ulubiona scena pochodzi z mojego ulubionego filmu z Hepburn J - „Zabawnej Buzi”. Na pewno wielu z Was zna filmową piosenkę śpiewaną przez Freda Astaire’a: „ I love your funny face, your sunny, fanny face….”.
Hepburn zrobiła sobie przerwę w graniu. Chciała odpocząć, ale kiedy na horyzoncie pojawiła się propozycja zagrania, a przede wszystkim zatańczenia w jednym filmie z Astaire’m, nie wahała się ani chwili. To taniec, a nie film był jej pierwszą, wielką i prawdopodobnie jedyną miłością. W „Zabawnej buzi” na reszcie miała okazję połączyć dwie, tak istotne w jej życiu dziedziny, a na dodatek partnerować miał jej król musicalu filmowego – Fred Astaire. No bo umówmy się – gwiazdą była ONA!
Scena, którą zamieszczam poniżej jest dowodem na to ile radości sprawiło Audrey zagranie w tym filmie. Prawdziwy majstersztyk, pod każdym względem.


czwartek, 21 czerwca 2012

Mrs Hepburn

W ubiegłym tygodniu odwiedziliśmy z Jasiem księgarnię w celu nabycia prezentu. Koniec końców wyszliśmy z całą torbą prezentów, również dla nas. Zaszalałam i kupiłam album ze zdjęciami Audrey Hepburn. Nie miałam pojęcia, że coś takiego się ukazało, a wierzcie mi - JESTEM na bieżąco z takimi rzeczami! Widocznie książka ma słabą promocję. Grunt, że w księgarni leżała tam gdzie trzeba i tak jak trzeba. Wszystko na czym widnieje podobizna Audrey od razu rzuca mi się w oczy. Książka to głównie zdjęcia Hepburn oraz krótkie (naprawdę krótkie) anegdoty lub cytaty aktorki i ludzi, którym przyszło się z nią zetknąć na planie filmowym. Zdjęcia piękne, bo i fotografowany obiekt piękny. Zresztą na nic poza zdjęciami nie liczyłam. Podtytuł książki "Osobisty album Audrey Hepburn" nie pozostawia złudzeń co do jej zawartości. Mam już w swojej filmowej biblioteczce dwie biografie aktorki i to mi w zupełności wystarczy. Nowy nabytek ma przede wszystkim nacieszyć moje oko. To, a nie Vogue powinno być biblią mody!


To już prawie obsesja na punkcie nazwiska :)


poniedziałek, 18 czerwca 2012

Ku pokrzepieniu serc!

Okazuje się, że sezon wakacyjny nie będzie w kinie wyglądał tak źle! Ku wielkiej radości odkryliśmy dzisiaj z L., że nowy Batman będzie miał swoją premierę 27 lipca!! Tydzień po Prometeuszu. Zapowiadają się dwa cudowne piątki pod rząd. Przecież nie będę czekała i zobaczę je oba w dniu ich premiery :)


sobota, 16 czerwca 2012



Śnieżka i Łowca! ;)


Szaleństwo opętało kraj. Za oknem hałas jak na stadionie. Nie muszę oglądać meczu, bo jeżeli Nasi strzelą gola, to na pewno to usłyszę! Telewizja nie zaproponowała mi nic ciekawego na wieczór, wiec siadam do sprawozdania z mojej wizyty w kinie. W czwartek zobaczyłam „Królewnę Śnieżkę i Łowcę”. Ostatnio namnożyło się u nas zaskakujących adaptacji dobrze znanych bajek. „Czerwony kapturek – prawdziwa historia”, „Kopciuszek – inna historia”, „Królwena Śnieżka”, a w oryginale „Mirror, Mirror” i oczywiście Śnieżka z Łowcą! Może właśnie ta „inność” przyciągnęła mnie do kina? Na pewno wabikiem była Charlize Theron jako Macocha i bardzo ładny trailer, obiecujący ucztę dla oka. Faktycznie, obrazek pięknie zrobiony, wspaniałe zdjęcia z lotu ptaka, świetne sceny w Mrocznym Lesie i właściwie wszystkie, w których znalazła się Theron, która bez wątpienia jest gwiazdą tej adaptacji. Film przeznaczony jest dla osób powyżej 15 roku życia, ze względu na ilość brutalnych i co tu dużo mówić - obrzydliwych scen! Podobał mi się ten brud, błoto, pomyje i odchody wylewające się z ekranu w pierwszej połowie filmu. Właśnie te sceny były najfajniejsze i najlepiej zrobione.  Efektom specjalnym nie mamy nic do zarzucenia, ale cały film nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia.

Obsadzenie w roli Śnieżki Kirsten Stewart narobiło zamieszania wśród widzów. W końcu Śnieżka miała być jednoznacznie piękniejsza od swojej Macochy, a jak wiadomo trudno dorównać Charlize. Mnie jednak cieszy wybór Kirsten. Lubię taką nieoczywistą urodę, a wydaje mi się, że Śnieżka miała w filmie zdobywać sobie ludzką (i nie tylko) miłość i sympatię czymś więcej niż tylko urodą, czymś co wypływało z jej wnętrza i moim skromnym zdaniem Stewart się to udaje.  Nie była podobna do Belli ze „Zmierzchu”, z którą stale jest utożsamiana. Śnieżka to silna osobowość, potrafi o siebie zadbać. Nie jest typem cnotki wiecznie czekającej aż ktoś ją uratuje i matkującej krasnoludkom. To silna i waleczna kobieta. Na całe szczęście nie umyka z księciem do jego królestwa, żeby żyć długo i szczęśliwie, ale wypowiada wojnę złej królowej, aby odzyskać to co jej należne! Taka Śnieżka mi się podoba, chociaż Stewart musi jednak ustąpić miejsca Theron
.
Macocha jest z pewnością wariatką. Posiada magiczne zdolności, ale przede wszystkim jest poważnie niezrównoważona psychicznie. Pierwszy raz Macocha Śnieżki, to postać, której powinniśmy żałować. Jej własna matka sprowadziła na nią nieszczęśliwy czar i nabiła głowę głupotami. Piękna Królowa nie pożąda piękna dla niego samego. Piękno jest jej bronią przeciwko mężczyznom. Generalnie ta Pani ma uraz do płci przeciwnej i z tego powodu roznosi w pył całe królestwo.  Pomocą służy jej wierny brat o szkaradnym obliczu. Niezły z nich duet! Bart również jest nieco „zawiany” psychicznie, a jego postać jest po Królowej bardzo wyrazista i dobrze zagrana.
Theron to zdecydowanie najmocniejszy punkt filmu. Momentami jest do siebie niepodobna. Ma w sobie delikatność i potworny chłód. Aktorka zmierzyła się już kiedyś z rolą „potwora” i dostała za to Oscara.

Co w filmie śmieszy? To co w każdej historii tego typu: krasnale i zapijaczony „drwal”. Krasnoludki nie przypominają tych bajkowych. Piją, palą, kradną, „zrzucają kloce” do rzeki i bez wahania pozbyliby się Śnieżki. Oczywiście kiedy już dowiadują się, że dziewczyna jest TĄ księżniczką, wstępuje w nich duch walki i odrobina łagodności.

Łowca! No ja! Łowca choć przyznam, że ładny z niego facet, to rolę dostał „po zbóju”! Jest obrzydliwie stereotypowy. Jak Lee Marvin w „Kasi Ballou”. Pije, nie płaci i szuka problemów, albo raczej one same go znajdują. Oczywiście jego alkoholizm ma swoje korzenie w potwornej historii sprzed kilku lat. Łowca stracił żonę, wspaniałą kobietę i nie ma już celu w życiu dopóki nie spotyka Śnieżki i postanawia jej pomóc. To oczywiście nie jest proste, bo obydwoje na początku nie darzą się ani sympatią ani zaufaniem. Do czasu jednak J W końcu nie bez przyczyny film nosi tytuł „Królewna Śnieżka i Łowca”, a nie „Królewna Śnieżka i Książę”. To mnie ubawiło i sprawiło, że sympatia dla filmu wzrosła. Tylko Księcia trochę szkoda.

Wizulanie bardzo ładnie, całość trochę gorzej. Nie mniej jednak ciekawa to interpretacja i miło było spędzić wieczór  w kinie.

I jeszcze jedno! Film przypominał mi trochę „Władcę Pierścieni”. Była drużyna pierścienia składająca się z Królewny, krasnali, Łowcy i Łucznika – Księcia. Mieli zadanie do wykonania – trzeba było zaprowadzić Śnieżkę do zamku jej sojusznika. Była droga przez góry i kopalnie, była kraina Elfów (swoją drogą śliczna, ja bardzo lubię takie baśniowe tworyJ) i Elfy, których budowa ciała i ruchy do złudzenia przypominały Golluma. Zabawna sprawa …

Zamiast trailera proponuję piosenkę do filmu w wykonaniu Florence And The Machine. Piękna!
A ja idę zamknąć okna. Mam już dość słuchania słowa  k***a w różnej konfiguracji!


środa, 13 czerwca 2012




Tak się składa, że z pewnych względów, a właściwie z jednego względu, który dzisiaj kończy 2,5 roku, moje wizyty w kinie stały się rzadsze.  Dzięki czasopismom i Internetowi jestem na bieżąco z tym, co w sali kinowej piszczy. Szkoda tylko, że wszystkiego nie mogę sprawdzić na własne oczy. Tak się jednak składa, że jestem na bieżąco z repertuarem dla widzów poniżej jednego metra. Poza absolutnym uwielbieniem dla  „Stacyjkowa”, „Tomka”, niezrozumiałej dla mnie fascynacji „Dorą” i „Umizoomi” moja latorośl (ku mej ogromnej radości) zapałała również wielką sympatią do „Charliego i Loli”. Nie mam pewności, które z nas cieszy się bardziej na kolejny odcinek tej kreskówki, śmiem jednak podejrzewać, że ja!  Ta rewelacyjna bajka zrealizowana  przez BBC na podstawie książek Lauren Child zdobyła podobno nagrodę BAFTA. Trudno się dziwić, bo wszystko za co bierze się BBC jest zwykle na wysokim poziomie. Ta bajka ubawi nawet dorosłych – GWARANTUJĘ!
Lola Sonner jest czteroletnią dziewczynką o wielkiej wyobraźni, gadułą, marzycielką i trochę urwisem. Child tworząc postać Loli wykazała się darem trafnej i wnikliwej obserwacji świata dziecięcego. Lola to DZIECKO pełną gębą. Jest tak rozkoszna, że nie można jej nie lubić. Jej fantazja przenosi dzieci w cudowny świat, w którym wszystko jest możliwe. Nagle spotkanie z olbrzymem czy latanie staje się dla nas zupełnie normalne
i oczywiste.
Charlie Sonner jest starszym bratem Loli i takiego brata życzyłabym każdej małej dziewczynce. Charlie cierpliwie znosi wszystkie cudaczne pomysły Loli. Objaśnia tej małej istotce wszystko, co jest dla niej zbyt dorosłe, trudne a czasami nawet przerażające. Charlie jest wyjątkowo mądry i cierpliwy jak na swoje siedem lat. Zupełnie poważnie traktuje każdy problem siostry i jej wymyślonego przyjaciela Sorena Lorensena.
Bardzo podoba mi się graficzna strona serialu. Postacie trochę nagryzmolone kredkami, trochę w tym  kolażu. Proste i dzięki temu uciekające od tych wszystkich komputerowo generowanych bajek, które mi się nie podobają! Dodałabym jeszcze plusy za polski dubbing! Brawo!
Jeżeli macie czas, to pozwólcie sobie na chwilę dziecięcej radości ;)


środa, 6 czerwca 2012

 


 Napisałam pierwszy post i moim zwyczajem przypadkowo skasowałam. Jest przed północą, więc nie będę odtwarzała tego co napisałam. W pierwszym poście gorące zapowiedzi! Na co czekam? Na pierwszy ogień pójdzie 'Prometeusz' R.Scotta. Tak, to trzeba o mnie wiedzieć. Jestem obsesyjnie zafascynowana serią o 'Obcym'. Znam te filmy na pamięć, uwielbiam Ellen Ripley i wielką sympatią darzę Sigourney Weaver, nie tylko za rolę Ellen. Przepadam za drugą częścią choć L. ją wyśmiewa. Lubię ją właśnie z powodów, dla których jest wyśmiewana. '8 pasażer Nostromo' jest genialny, a 'Prometeusz' budzi wielkie nadzieje ze względu na osobę reżysera i Noomi Rapace, która ma szanse godnie 'poprzedzić' Weaver. Recenzja pojawi się na pewno! Premiera prequela 20 lipca!