sobota, 12 stycznia 2013

Między słowami. Podejście numer dwa! Udane!

Nie pamiętam kiedy pierwszy raz próbowałam obejrzeć film Sofii Copoli, ale pamiętam, że zasnęłam po około 20 minutach. To sprawiło, że myślałam o nim wyjątkowo ... źle  Jakiś czas później kupiłam "Między słowami" na DVD i jak to u mnie bywa, zalegał miesiącami na półce z filmami. W końcu wczoraj postanowiłam dać mu szansę i spróbować obejrzeć jeszcze raz. Dziwnie czułam się wkładając płytę do odtwarzacza. Żaden film nie budził wcześniej takich obaw :) Najzwyczajniej w świecie martwiłam się, że znowu mi się nie spodoba, zasnę, wyłączę, machnę ręką i tak skończy się moja przygoda z Sofią. Skąd taka troska o "Między słowami"? Pojęcia nie mam. Na szczęście nie muszę się już przejmować! Ten film jest po prostu genialny. I jest to jeden z tych filmów, które się ogląda i na końcu po prostu się czuje, że to jest TO! 

Charlotte i Ben spotykają się w tokijskim hotelu. On jest starzejącym się aktorem, który za 2 miliony dolarów reklamuje japońską whiskey. Ona - absolwentka filozofii - przyjechała do Tokio razem z mężem fotografem i pod jego nieobecność nudzi się okrutnie, włócząc po mieście i spędzając długie godziny w hotelu. Oboje czują się oddaleni do swoich bliskich o miliony kilometrów, dosłownie i w przenośni. Porzuceni w mieście migoczących świateł, reklam, gier i nieustającego ruchu w końcu muszą na siebie wpaść. Bardzo ostrożnie i powoli zbliżają się do siebie, żeby w końcu odnaleźć w tej drugiej osobie bratnią duszę, ciepło i zrozumienie, którego brakuje w ich codziennej egzystencji. 


Podoba mi się powolność, wręcz flegmatyzm, z którym Copola opowiada historię. Wzajemna relacja głównych bohaterów budowana jest powoli. Zanim się do siebie zbliżą mamy czas przyjrzeć się ich codzienności i relacji z żoną/mężem. Copoli udało się nie "przegadać" filmu, co wymagało od niej wielkiego wyczucia, bo jak zawrzeć tyle emocji w obrazie? Jak pokazać uczucia, którymi targani są bohaterowie bez przekładania tego na słowa. Pięknie pasuje do tego polski tytuł. Nieczęsto zdarza się, żeby polski przekład był tak trafny. W "Między słowami" wszystko dzieje się właśnie między słowami. Ostatnia scena, w której Bob szepce Charlotte coś do ucha, na pewno coś bardzo ważnego, a my tego nie słyszymy... poezja! Jestem zachwycona takim rozwiązaniem. Możemy się tylko domyślać jego słów, a całą resztę, albo właśnie to co najistotniejsze dopowiadają nam jej oczy. Relacja głównych bohaterów jest jak cisza w tym krzykliwym mieście pełnym głośnych ludzi.


Oczywiście nie byłoby tak ładnie opowiedzianej historii gdyby nie aktorzy. Johansson jest dobra, ale Murray! Brak mi słów. Znowu jestem zachwycona!! On jest wspaniały i to akurat zawsze wiedziałam, ale jego rola w "Między słowami" mnie zupełnie rozbroiła. Trudno mnie rozbawić, tak naprawdę rozśmieszyć! Cenię sobie aktorów, którzy potrafią mnie rozbroić mimiką twarzy. Murray robi to doskonale. Ta jego znudzona/zaskoczona/ironiczna mina doprowadziła mnie niemal do łez. To mina w stylu "What the hell am I doing here?!!". Bez niego ten film nie byłby tak dobry. Właściwie są chwile, kiedy myślę, że to dzięki niemu tak bardzo mi się podobał. Każda scena, w której go nie było wywoływała we mnie uczucie zniecierpliwienia w oczekiwaniu na scenę z jego udziałem!



Chyba przyszła pora na przypomnienie sobie "Dnia świstaka". I przepraszam za interpunkcję - jestem po piwie domowej roboty :) 

zdjęcia: alekinoplus.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz