sobota, 19 stycznia 2013

HOLY MOTORS

Dwa seanse kinowe w dwa dni, to dla mnie za dużo radości. Żeby mi się od tego w głowie nie poprzewracało. Wczoraj na małej sali kinowej obejrzałam w Światowidzie "Holy Motors". To jeden z tych filmów, które trudno mi opisać, wyjaśnić dlaczego, ale jednak się podobają i to bardzo! 

Bohaterem jest Oscar, który wykonuje wyjątkowy i właściwie absurdalny zawód - odgrywa role. Nie wiadomo dla kogo i po co, ale gra! Umierającego starszego pana, żebraczkę, mordercę, ojca, biznesmena, dziwaka ... Przemierza ulice Paryża w eleganckiej limuzynie, której wnętrze przypomina garderobę w teatrze. Jego kierowca - Cecile - przypomina o kolejnych 'spotkaniach'. W momencie opuszczenia samochodu staje się postacią, za którą się przebrał, na którą ucharakteryzował. Sobą staje się na powrót dopiero w limuzynie. Widzimy prawdziwego Oscara w chwilach kiedy zmienia jedną maskę na drugą. Z biegiem dnia główny bohater jest coraz bardziej zmęczony, zasmucony, a kiedy kończy nietypową dniówkę okazuje się, że nie ma domu. Noc spędzi odgrywając kolejną rolę, a całodniowe zmęczenie będą odganiały szympansy...

To absurdalna historia, której nie potrafię wytłumaczyć. Oscar gra dla samego aktu grania, bo uważa że to co tworzy jest piękne. Pomiędzy kolejnymi spotkaniami przez przypadek wpada na swoją dawną miłość. Ona także wykonuje ten sam zawód. W jej postać wcieliła się Kylie Minogue i scena z jej udziałem wzruszyła mnie najbardziej. Oczywiście Minogue zaśpiewała, wzruszająco. Z resztą tym co między innymi podobało mi się w filmie najbardziej są kobiety. Wszystkie piękne, niezależnie od wieku. Nie mogłam oderwać oczu od Cecil, starszej Pani kierującej limuzyną. Miała przecudne oczy i tyle elegancji w swojej pooranej zmarszczkami twarzy. 
Po filmie sama czułam się zmęczona, jakby cały ciężar dnia głównego bohatera spłynął na mnie z ekranu. To musi być niewyobrażalnie trudne, cały dzień i noc wcielać się w postaci, którymi nie jesteśmy. Robić to z taką sumiennością, że z czasem zatraca się granica pomiędzy 'ja' a 'on'. 

"Życie Pi" można obejrzeć ze względu na walory wizualne. "Holy Motors" trzeba obejrzeć, żeby poczuć!

Poniżej "wklejam" scenę z muzykami, która sprawiła mi wiele radości. Sami posłuchajcie dlaczego :) I scenę, która mocno mnie wzruszyła. I tak przez cały film - huśtawka nastrojów.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz